Szlak wodny prowadzący do Åhus nie należy do łatwych i przyjemnych. U ujścia rzeki przepływającej przez miasteczko rozpościera się szeroki pas płycizn, naszpikowany podwodnymi przeszkodami. Dla niewielkich jachtów wyznaczono tyczkami specjalne podejście, znacznie skracające drogę do główek portu; większe jednostki muszą płynąć dookoła i trzymać się toru wodnego, prowadzącego do portu od strony północno-wschodniej. Kiedy dotarliśmy do Åhus, było już ciemno. W główkach przywitał nas intensywny zapach melasy, duszną wonią rozlewający się po ponurym, towarowym nabrzeżu. Rzeka zwężała swój bieg, aż za niewielkim jej zagięciem dostrzegliśmy sylwetki jachtów naszej armady.
"Udało się" - przemknęło przez myśl naszej trójki, która teraz, wraz z kapitanem i chiefem stanowiła szkieletową załogę JOSEPHA CONRADA (reszta na morzu wymieniła się z nami i została na s/s MAKRELLEN). Przybiliśmy do wysokiego, technicznego nabrzeża, sklarowaliśmy jacht i zaczęliśmy snuć plany na najbliższe dwa dni. Pomysłów było sporo: zejść na ląd, pozwiedzać okolicę, fotografować, wysyłać kartki, odwiedzić pobliską plażę , zrobić zakupy w supermarkecie, odwiedzić fabrykę pewnego produktu, z którego słynie ta mała szwedzka miejscowość... i najważniejsze - zobaczyć teren Jamboree oraz wziąć udział w atrakcjach przygotowanych w namiotach narodowych poszczególnych krajów.
Po północy, mniej więcej w godzinę po naszym dotarciu do Åhus w radio usłyszeliśmy głos Kasi, zapowiadającej przybycie do portu KAPITANA GŁOWACKIEGO. Wiktor i PanWac w krótkich żołnierskich słowach opisali jej wygląd portu oraz fragment nabrzeża, pozostawiony pustym na przyjęcie statku. Było to ważne - ten fragment nabrzeża nie był oświetlony, a dodatkowo w 1/3 jego długości nad wodę wystawał fragment pokaźnej instalacji przeładunkowej - potencjalne zagrożenie dla want i rei żaglowca. Po zakończeniu rozmowy PanWac wraz z dwoma Sigurtami (skipperami norweskich jednostek) wyszli na brzeg, by wspólnie z Ronem oświetlić latarkami bezpieczny fragment betonu oraz podjąć cumuy od śląskiej załogi.
Na naszym jachcie znów byliśmy w komplecie. Po długim dniu obfitującym w atrakcje nikt z nas nie myślał o zwiedzaniu miasta, tym bardziej, że o tak późnej porze wszystko było zamknięte. Poza tym nie jest żadną przyjemnością chodzenie po terenie, gdzie nie ma żywej duszy - ma się wrażenie, że miejsce, w którym się jest zostało opuszczone przez mieszkańców... brrr... Poszliśmy spać.
27.07.2011
Poranek przywitał nas chłodem i mgłą, której lepka kołderka wieszała się na gałęziach okolocznych drzew. Cała załoga w komplecie ustawiła się na rufie JOSEPHA, by równo o ósmej rozpocząć dzień podniesieniem bandery. Później był zwiad w marinie, w celu pozyskania kodu do prysznica (BEZCENNE!), zakończony pełnym sukcesem.
Z nadejściem godziny 1000 wszyscy uczestnicy armady wyszli na nabrzeże na ostatni apel, podsumowujący wspólną, cudowną wędrówkę, której byliśmy uczestnikami. Pojawili się na nim harcerze z s/y KAPITAN GŁOWACKI, przybył przedstawiciel władz portowych, który oficjalnie powitał całą naszą międzynarodową "gromadkę". Było sporo podziękowań i gratulacji, podziękowanie dla organizatorów oraz skipperów, a przede wszystkim specjalna nagroda dla Rona Browna (dobrego duszka wyprawy), któremu Australijczycy wręczyli prezent - prawdziwy bumerang - na znak, że mimo nieodległego rozstania wszyscy w przyszłości znów musimy sie spotkać.
No i pojawiły się zapowiedzi przyszłych wydarzeń. Kapitanowie i instruktorzy, jako liderzy skautowi swoich krajów, zostali zaproszeni do udziału w najbliższym seminarium Sea Scouts, na którym bedzie opracowywana strategia rozwoju ruchu w kolejnych latach. Wstępnie zaanonsowano też przyszłe międzynarodowe akcje morskie w Danii, Szwecji, Norwegii i Szkocji, przedstawiono zaproszenie wspólnego żeglowania po wodach Australii, a na koniec przypomniano największe wyzwanie - skautową wyprawę do Japonii.
Po apelu zrobione zostało ostatnie grupowe zdjęcie. Z wysokości, tak, że głowa każdego na nim... wygląda jak łebek od szpilki , jednak jako ludzie mamy taką właściwość, że lubimy takie "łebki" rozpoznać, podpisywać i po latach pokazywać je wnukom w długie zimowe wieczory.
Po apelu zjedliśmy śniadanie i rozpierzchliśmy po Åhus. Niektórym z nas było smutno patrzeć na Norwegów wynoszących swoje bagaże z pięknych drewnianych łodzi, którymi przypłynęli, oni jednak wybierali się na Jamboree w charakterze uczestników, a nie gości tak jak my. Po ułożeniu dobytku na nabrzeżu Norwegowie znów nabyli chęci do rozmów, spacerów i innych szaleństw przy portowym pirsie. Tym bardziej, że autobusy umówione na 1100 nie nadjeżdżały, co wykorzystaliśmy do ostatniej minuty ich obecności.
W połowie dnia do Åhus dopłynęły dwie kolejne jednostki. Jako pierwsi pojawili się Finowie na jachcie TMX, którzy zacumowali longside do JOSEPHA CONRADA. Młoda załoga miała po drodze niezłą przygodę - jacht stracił śrubę. W najbliższym porcie próbowano kupić nową, jednak nie udało się znaleźć oryginalnej - w rezultacie dopasowano najbardziej zbliżoną rozmiarami i ruszono dalej. Drugi w kolejności do miasta dotarł Adam (Mody) z załogą śląskiej "dziesiątki", który zaparkował do KAPITANA GŁOWACKIEGO. Niestety, przywiózł smutne wieści - na drugiej łódce (dowodzonej przez Leona) doszło do awarii rozrusznika, przez co nie było pewności, czy ich ekipa na czas dopłynie na miejsce.
Mieszkańcy Åhus byli dla wszystkich mili. Udało się nawet spotkać kilkoro rodaków mieszkających w Szwecji. Generalnie miejscowość wydała się bardzo przyjazna ludziom i spokojna, nawet w sklepach obsługa nie spieszyła się za bardzo z "przepychaniem" klientów. Przeciwnie, każdy chciał zamienić kilka słów, spytać, co słychać, jak jest w naszym kraju. No i najważniejsze - lody były bardzo dobre, szczególnie te jedzone z Norwegami (a małe tet a tet Bianki ze Sveinim... w celu narysowania modelu łódki i podpisania żagli wniosło wiele w rozwój współpracy międzynarodowej) .
NAJAZD HARCERZY Z RADOMIA
Załogę s/y JOSEPH CONRAD odwiedzili również harcerze z Radomia, którzy przypłynęli kilka dni wcześniej promem. Harcerze ci pozwiedzali trochę miejsc w Szwecji i tak, jak uczestnicy armady wybierali się również na Jamboree w charakterze gości. Pierwszy raz pojawili się na nabrzeżu rano, zaraz po apelu, sfotografowali się z częścią załogi i czmychnęli do Åhus. Drugi raz przyjechali wieczorem, by zostać na dłużej. Rozbili swoje namioty blisko portu obok niedalekich ruin, "pomogli" naszej załodze zjeść obiad oraz pozbyć się nadmiaru jabłek, a potem dzięki pomocy Bianki zwiedzili drewnianą łódź Norwegów.
W środku dnia także się z nimi widzieliśmy - przeszliśmy się na plażę nieopodal portu, gdzie ekipa rowerowa spędzała swój dzień nad morzem. Pojęcie "nieopodal" jest tutaj mocno subiektywne, ponieważ, aby przedrzeć się na plażę trzeba było iść z portu około czterdziestu minut mijając wiele jednostek, potem przechodząc przez most, a następnie idąc przez las. Jednak... opłacało się. Brodzenie w wodzie morskiej na piaszczystej plaży, to zdecydowanie to, czego potrzebowały uczestniczki armady (mimo, iż morze miały codziennie wokół siebie!).
NORWESCY SKIPPERZY NA POKŁADZIE JOSEPHA
Kiedy młodsi Norwegowie udali się na teren Jambo, ich skipperzy pozostali sami, w oczekiwaniu na nowe załogi. Wolny czas wykorzystywali na oględziny swoich jednostek oraz odpoczynek po kilkudniowej wędrówce. Wieczorem, po powrocie z miasta udało się nam najpierw odwiedzić znajomą jednostkę s/s MAKRELLEN. Spotkanie przerodziło się w miły wieczorek z udziałem skipperów dwóch przycumowanych do siebie longside norweskich łodzi, PanWaca, Sylwii, Bianki oraz dwójki Norwegów, którzy mieli pożeglować makrelka w kolejnych dniach. Pogawędka była tym przyjemniejsza, że prowadzona przy filiżankach belgijskiej gorącej czekolady. Później "impreza" przeniosła się na inne jednostki - chętni (czyli załoganci z JOSEPHA oraz DUNAJCA, którzy do nas dołączyli) mogli poznać rozkład pomieszczeń na NORDSJØ oraz podziwiać wykończenie wnętrza GYDY.
W rewanżu PanWac zaprosił kapitanów do mesy JOSEPHA CONRADA na filiżankę wieczornej kawy. Panowie weszli i... zachwycili się konstrukcją naszej wiekowej stalówki, dzięki której "Józek" (mimo, że do portów wchodził prawie na końcu stawki) na morzu był najżwawszym ze wszystkich jachtów. Rozmowa z zagadnień technicznych zeszła na kwestie żeglugowe, a później na historie z życia wzięte - było ich wiele i snuły się przez dłuuuugie wieczorne kwadranse.
Wykorzystując pogawędkę naszych skipperów wyrwaliśmy się na nocne zwiedzanie miasta. Wcześniej wspominaliśmy, że Åhus jest nieatrakcyjne nocą, jednak nic nie przeraża oficerów JOSEPHA... bardziej, niż morskie opowieści kapitanów. Tak oto dotarliśmy w zakamarki, których wcześniej nie odkryliśmy - trzeba powiedzieć, że szkołę w Ahus to uczniowie mają ładną, a samo miasteczko mimo, iż w nocy puste... nadal jest urokliwe!
tekst: Bianka Sieredzińska, Agnieszka Szuba, Jakub Piersa dygresje, niepotrzebne wtręty i korekta: Piotr PanWac Nowacki edycja: PanWac zdjęcia: Wiktor Wroobel Wróblewski, Piotr PanWac Nowacki, Piotr Ciebiada