Trafiony! Zatopiony!
Kategoria : Mam zdanie i nie waham się go użyć
Helena Anna Jędrzejczak 03.02.2009 20:20

Chyba każdy był kiedyś admirałem floty. Mnie zdarzało się to głównie na lekcjach biologii w siódmej i ósmej klasie. Środkowa ławka, kartka w kratkę, pióro, koleżanka wyposażona identycznie. Na obu kartkach po dwa kwadraty o boku 12 kratek. Ale kiedy pani zaczynała opowiadać o mitochondriach i pantofelku, kwadraty stawały się akwenem bitwy pod Trafalgarem, Oliwą albo w okolicy Falklandów. Okręty trzeba było tak rozmieścić, żeby wrogiej armadzie trudno je było wytropić. A potem - wiadomo:

- C8! - Pudło!

- H1 - Trafiony!

- H2! Trafiony! Zatopiony!



Żeby móc określić położenie okrętu, trzeba użyć dwóch wymiarów, symbolizowanych przez cyfrę i literę. Każda kratka symbolizująca jeden maszt naszego okrętu jest określana przez ich kombinację. Ze specjalnościami jest trochę podobnie (i nie mam tu na myśli wodniaków, jako specjalistów od żaglowców). Jako admirałowie flot na kartce w kratkę mamy okręty jedno-, dwu-, trój- i czteromasztowe - tak samo harcerskie specjalności mają cztery poziomy wtajemniczenia:

Czym jest każdy z nich opowiem za chwilę. Wtedy będziemy wiedzieć, jak wyglądają nasze okręty.

Aby wygrać bitwę musimy poznać pozycję okrętów. Rozpoznanie "akwenu" w grze to wiele "strzałów w wodę". Aby osiągnąć cel, trzeba go znać, ale również poznać jego otoczenie. Jeśli chcemy osiągnąć sukces - "zatopić okręt", czyli dobrze dopasować działania specjalnościowe do potrzeb naszych harcerzy, musimy odnaleźć właściwe pole. W każdym etapie wtajemniczenia specjalnościowego: niezależnie, czy polujemy na jedno-, czy czteromasztowiec, wykonujemy wkoło serię strzałów w wodę, słysząc co i rusz - "pudło!" To jest poziom specjalnościowej popularyzacji - badanie okolicy, klimatu danej specjalności, jej zasad oraz poznawanie ludzi profesjonalnie się tą dziedziną zajmujących, ich kultury i tradycji. Aby wreszcie "trafić w okręt", aby konkretny harcerz zdobył konkretne umiejętności - to jest specjalizacja. Oczywiście proporcje popularyzacji i specjalizacji będą zależne od tego, co chcemy osiągnąć i z kim, to znaczy czy polujemy na jedno czy czteromasztowiec. Statystycznie im mniejszy statek, tym więcej strzałów wkoło.

Zaciekawienie.

Okręt jednomasztowy - mały kuter zwiadowczy, szybki, zwrotny, mobilny, ale tylko na krótkie dystanse. Zabieramy na niego w krótki rejs głównie zuchy i młodszych harcerzy. Tak, żeby zorientowali się, o co chodzi i mogli obejrzeć też inne statki. Tu 90% działań to popularyzacja, dokonująca się na przykład poprzez udział w zajęciach na zlocie prezentujących daną specjalność (np. przejażdżka na kucyku), nadanie zbiórce fabuły związanej ze specjalnością czy obejrzenie pokazu specjalistów w danej dziedzinie (np. piknik lotniczy).

Zamiłowanie.

Okręt dwumasztowy - średniej wielkości bryg, zwrotny, z wyglądu niepozorny, lecz marynarze go kochają. Wsiadają na niego harcerze, by zdobyć pierwsze umiejętności, przeżyć pierwszą przygodę i kierując się głownie emocjami dokonać pierwszych wyborów. Tu nadal mamy wiele strzałów w wodę - dużą rolę odgrywa popularyzacja. Możemy zabrać harcerzy na jeden dzień obozu na łódki, zorganizować turniej zastępów fabułą nawiązujący do Piratów z Karaibów żeglujących po morzach i oceanach. Ale możemy też bardzo lekko się wyspecjalizować, w sposób niemal dla harcerzy niedostrzegalny nakierować ich zainteresowania na określoną dziedzinę specjalności. Wystarczy po biwaku drużyny wręczyć każdemu uczestnikowi Odznakę Turystyki Pieszej PTTK, a pewnie zechce zdobywać kolejne i z czasem stać się zapalonym turystą. Albo na początku cyklu zbiórek, na których harcerze będą bawić się w dzielnych marynarzy, którym niestraszne są węzły i budowa łodzi z kory ; uroczyście wręczyć patent Jungi-Kadeta z zaliczonymi pierwszymi sprawnościami - tak, by chciał zdobywać kolejne.

Zainteresowanie.

Okręt trójmasztowy - całkiem spora barkentyna, gotowa do podróży po rożnych morzach, eksploracji cieśnin i zatok oraz odkrywania nowych lądów. W dłuższy rejs trójmasztowcem zabierzemy harcerzy starszych. Żaglowiec jest całkiem duży, więc można zapakować tyle prowiantu i wody, by wystarczyło na długie i owocne poszukiwanie prawdziwej pasji. Jednak żeby załogi nie znudzić, warto często odwiedzać wyspy, na których można spróbować czegoś innego. Tutaj i popularyzujemy i się specjalizujemy. We wrześniu jedziemy na biwak, podczas którego nie tylko każdy popływa łódką, ale także nauczy się, co i jak się z nią robi. A na wiosnę może nawet zdobędzie patent żeglarski. Podczas gry zastępów nie odpytujemy z kolorów sznurów czy tego, jak zawiązać węzeł płaski, tylko sprawiamy, by posiadana przez harcerzy wiedza posłużyła im do przeżycia przygody. Bo węzła nie trzeba wiązać na sznurowadłach - można zrobić most linowy wiodący na kolejny punkt. Pozwalamy, by ci, którzy już "zarazili się" wiedzą zdobywając sprawności dwu- i trójgwiazdkowe koordynowali projekt, dzięki któremu inni zapoznają się z nową specjalnością.

Specjalizacja, służba i wyczyn.

Czteromasztowiec - prawdziwa fregata gotowa przejść przez ocean bez postojów, trzymając swój kurs niezależnie od wiatru i fali. W długi rejs na czteromasztowym okręcie wyruszają ci wędrownicy, którzy są zdecydowani, którzy lubią to co robią, którzy wiedzą, w jakim kierunku chcą się rozwijać - i to będą robić. Zdobywają odznaki i uprawnienia państwowe, sprawności, zamiast na obóz stacjonarny - jadą na spływ kajakowy, rejs czy rajd konny. Sami się specjalizują, nie trzeba ich już zachęcać do poszukiwań. Mają jednak wiedzę i umiejętności, są wędrownikami. Rola popularyzujących przypada im w udziale (a co z fregaty to samemu już się strzela salwami z obu burt). Popularyzacja tu często ich służba - szkolą się, by szkolić innych, podejmują działania na granicy własnych możliwości (acz w granicach bezpieczeństwa), mają szeroką wiedzę i kochają to, co robią.

Warto pomyśleć o jeszcze jednej rzeczy - o ile po naszym akwenie pływa całkiem spora grupa kutrów zwiadowczych, tak fregata mieści się tylko jedna. Po krótki rejsie małym kutrem można zejść na ląd i przesiąść się na inny. Podczas wyprawy dookoła świata takiej możliwości za bardzo nie ma - bo poznanie właściwości innego żaglowca w stopniu umożliwiającym jego sprawne użytkowanie zajęłoby długie lata. Tak samo sprawa ma się ze specjalnościami - budzić zaciekawienie może wszystko, interesować można się paroma rzeczami, wyspecjalizować tylko w jednej!!!! Nie da się być jednocześnie instruktorem jazdy konnej i kapitanem jachtowym. Doba ma tylko 24h, miesiąc 31 dni, a rok 365 dni. Po prostu nie wystarczy czasu, by zrobić to porządnie.

Trochę odeszliśmy od lekcji biologii i papierowej kartki w kratkę do gry w okręty. Ale tak właśnie być powinno: na początku lekkie zainteresowanie, możliwość zajęcia się czymś innym, wybrania gry w kropki zamiast statków. Ale jak potem ktoś Wam pokaże, jak takie statki mogą wyglądać w rzeczywistości, zamieni kolonię zuchową w "Czarną Perłę"; Kapitana Jacka Sparrowa. Później przewiezie żaglówką na Przyrzeczenie. Za rok nauczy, jak nią sterować i pomoże przygotować się do egzaminu na patent. Kiedy już to Ty przewieziesz kogoś młodszego na kolejne Przyrzeczenie; to okaże się, że nie możesz już bez tych żagli żyć. Oraz że chcesz i wiele zrobisz, by każdy zuch kiedyś znalazł się na Twoim miejscu, za sterem ZAWISZY CZARNEGO. A zaczęło się od nudnej lekcji i okrzyku "Trafiony! Zatopiony!"

phm. Helena Anna Jędrzejczak HR